poniedziałek, 11 stycznia 2016

"Jaka to melodia" LIVE, czyli życiówka i rozśpiewane afterparty w Ełku

ZACZĘŁO SIĘ! 

"Ełcka Zmarzlina" oficjalnie zainaugurowała rajdowy Puchar Polski 2016. Liczniki wyzerowane - ściganie zaczynamy od nowa. 

"Zmarzlina" to jeden z mocniej obsadzonych rajdów sezonu. Głównie z powodu fajnej, szybkiej trasy, aquaparku i wieczornej biesiady, epickich gór jedzenia i piramidy izotoników. Taki trochę pucharowy Sylwester. 

Ja potrzebowałem chwilowej ucieczki od codzienności. Trochę "wybiegać" i przewietrzyć głowę. Dać jej odpocząć od niepewnych myśli ostatnimi czasy mnie drążących. Wcześniej umówiłem się z Łukaszem Grodeckim na wspólny start. Rzuciłem mu więc tylko: "Jestem lekko rozemocjonowany - będziemy lecieć w trupa!" (cytat nie jest dosłowny) i pojechaliśmy. 

Z Trójmiasta do Ełku niby jest blisko, a w rzeczywistości podobnie jak do Warszawy. Tyle, że połowa drogi to mazurskie serpentyny. A że akurat zima przypomniała sobie o nas, musieliśmy zrobić postój na jedzenie. Bo ja muszę jeść często, żeby nie marudzić. Padło na bar "Alicja", gdzieś tam, na Mazurach.


Śnieg coraz mocniejszy, gołoledź coraz bardziej emocjonująca... jakoś dotarliśmy. Miny chyba mieliśmy nietęgie (lub tęgi urok osobisty - nie wiem, nie zapytałem w końcu), bo urocza pani z Biura Zawodów przydzieliła nam luksusowy pokój z łazienką - rarytasik taki. 

Sobota. Pobudka o 6:40, krótki jęk "jeszcze pięęęęć minuuut", poranne rytuały i o 7:45 odprawa. 


Start honorowy z pobliskiego stadionu i... załadowali nas w autobusy MZK wywożąc w bliżej nieokreślonym kierunku. 
Podróże autobusem zbliżają. Towarzystwo się integruje. Jest ciepło. Niczym nie wali po oczach. Fajnie jest. 

Nowa Wieś Ełcka - cel naszej wycieczki. Tu już kończą się żarty. ~200 wariatów na linii startu. Wśród nich całe podium Pucharu 2015, zwycięzca z 2014r, większość czołówki. 

Dostajemy mapy, błogosławieństwo oficjeli, końcowe odliczanie i...pojęcie "siwy dym" w tym wypadku doskonale odzwierciedla widok tego, co unosiło się za naszym peletonem. 

Zaskoczenie, mapa w skali 1:25k i 1:10k - mega dokładnie, jak na Puchar - albo będą tęgie kłopoty (bo w terenie nic nie będzie się zgadzało) albo...no właśnie, albo tych kłopotów nie będzie. Za to rwanie do przodu na III zakresie tętna. Czyli zwyczajowe "w trupa". 


Im głębiej w las, tym większa pewność, że będzie najszybciej ever. Mroczki przed oczami, szorowanie jęzorem po ziemii i kompletny zgon na mecie. Wiedziałem przecież, po co tam pojechałem, a był tylko jeden sposób na "przewietrzenie głowy" - gnać na maksa! Na szczęście biegł ze mną Łukasz, który "ma wgrany tempomat" - załączył tempo bezpieczne i prawdopodobnie uratował mi życie nie pozwalając lecieć za sprinterami. Którzy z resztą i tak nawigowali z przygodami, więc gdzieś tam potem musieli nas przeganiać. 


Lekki mróz, zero wiatru, siwa ścierka na niebie. Warunki prawie idealne. Sporadycznie coś tam z góry popadywało i zaburzało ostrość widzenia (okularnicy wiedzą, o co kaman). 

I jak to na Harpaganie. Kolejność PK obowiązkowa, więc na PK1 tłum, na PK2 mała grupka, na PK3 pojedyncze osoby...a potem pustka i cisza. Nikogo za nami, nikogo przed nami. 


Teren niewymagający, mapa się zgadza. Nic, tylko po kolei podbijać PK. Te dośc często ustawione przy strumieniach. A to tama bobra, a to kładka. W tych warunkach nawigacyjnie banalne, można było biec ich zamarzniętymi korytami nie martwiąc się o gęste lasy je otaczające. 


Ok. 24km mój brzuch, gdyby mógł, pokazałby mi środkowy palec. Miał już dość lodowatego żarcia i picia, nie mówiąc już o telepaniu się w czasie biegu. Znikąd ratunku (gorącej herbaty), więc trzeba było to jakoś przetrwać. Łukasz biegł kilkanaście metrów z przodu , a ja raz po raz musiałem przystawać, zwalczać ataki kiszek i znów nadganiać... generalnie nic ciekawego, ale miało wpływ na końcowy wynik, więc wspomnieć o tym wypada - no i jest na co zwalić winę :P

Najciekawszy był PK9, na który prowadziły...organizatorskie różowe strzałki i podany dystans do PK. "WTF?" w głowie się nie mieściło, ale Budowniczy po prostu nie poprawił mapy/lampionu i postawił znaki do błędnie rozstawionego PK. 


Reszta trasy bez dramatycznych zwrotów akcji. Tempo raz lepsze, raz gorsze. PK wchodziły gładko, jedynie w dwóch miejscach trzeba było korygować trasę z powodu terenowych niespodzianek. 


Ok.kilometra nr 40 ostatnie doładowanie. Pół puszki Coca Coli i rozpoczęliśmy finisz. Na PK14 dojechaliśmy jakieś lokalne trio i na przelotach raz po raz tasowaliśmy się z nimi. PK18 podbity. Wystarczyło wrócić do bazy. Po prostu biec na południe do miasta. Tyle, że po drodze nowowybudowana ekspresówka. 


Ni to obiec, ni to przeskoczyć. Dobrze, że są przepusty. 15:15 - meldujemy się na mecie. Sędzia mówi, że czas będzie skorygowany, bo wypuścili nas 3min. później. Czyli 6h 12min. - obojętnie - i tak jest fajna życiówka! :) 


Teraz można było oddać się temu, po co tak naprawdę przyjechaliśmy. Taki nasz orienteeringowy Sylwester! Prysznic, pizza, wodne spa w Parku Wodnym (basen,bicze wodne, lodowa komnata, sauna, jacuzzi, koedukacyjna szatnia...), ceremonia dekoracji zwycięzców... i BIESIADA. 


Nieprzebrane góry dobrego jedzenia (tak wyobrażam sobie niebo), opór izotoników, weselny DJ i wielka ekipa znajomych

Nikt nie myślał o wypoczynku. Wszyscy w pełni oddawali się myślowej interakcji, towarzyskiej integracji i butelczanej (puszkowej) koedukacji. 
A nad tym, co potem działo się na after party w pokoju 312 spuśćmy zasłonę milczenia... Mniej ciekawskim polecam wyobrażenie sobie mixu "Jaka to melodia" + karaoke najedzonej grupy ludzi, która zdołała już ugasić pragnienie. Kto musi - przecież na youtube jest wszystko ;) 

KWP



Fotogaleria Szymona Szkudlarka, dzięki któremu zawsze mamy w ogóle jakąkolwiek pamiątkę z zawodów :D 

.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz