środa, 10 grudnia 2008

„Kawaler Wieczorową Porą & Duch Skręconej Cytrynowej Kostki Poszukują Zaginionej Flaszki – czyli V część przygód Indianina Jonesa prozą pisana”

WSTĘP

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami… a w zasadzie w jednym wielkim i ciemnym lesie, w ciepłą grudniową noc odbyła się XXXIII edycja „Darżluba” – jednego z najsławniejszych NMnO po tej stronie Bałtyku :) Na starcie stanęło ponad 500 śmiałków. W tym i ja, a jakże!

W wyniku niesprzyjających okoliczności związanych z Nocnym Biegami Bez Orientacji, Rozwiązaną Sznurówką & „Pod Wpływem”, skład teamu ukształtował się w następujący sposób: Duch Kostki & Ja. Kostka z ETI, ja z OiO. Polibuda of course. Jako, że lecę z Duchem, wybieramy wariant trasy T1, o wszystko mówiącej nazwie „Wszyscy się pogubili”.

„Darżlub” to synonim przygody, nieoczekiwanych zwrotów akcji, wielowątkowości i szczęśliwego zakończenia :) Nie inaczej było i tym razem. Przygody rozpoczęły się już dwa tygodnie przed „godziną zero”, kiedy to okazało się, że obowiązki kolidują ze startem. Kolidują, o ile otrzymam zbyt wczesną minutą startową. Telefon do Organizatorów, e-mail błagalny… oczekiwanie w niepewności…i wiwatowanie – 88minuta, można startować :)


START

„Nadejszła wiekopomna chwila”, wybiła godzina 19:30, zjawiamy się z Duchem w bazie. Zupełnie nie rozumiemy szmeru i zaskoczonych spojrzeń wszystkich mijanych na korytarzu osób. Czy to niewątpliwy urok osobisty Ducha? Może mój wielki plecak? No bo chyba nie lakierki, garnitur i świeżo uprasowana koszula prawda? ;) Wątpliwości zostały rozwiane, gdy do sali noclegowej weszła urocza młoda niewiasta z prośbą o zapozowanie do zdjęcia pamiątkowego. Jednak chodziło o garnitur! Wbudowany w człowieczeństwo egoizm i pycha nie pozwoliły odmówić. Fotka zrobiona, wszyscy uśmiechnięci, przebieramy się. Treki i bojówki, bo choć mam zamiar biegać, getrów nie lubię :P Zaliczamy z Duchem szybki bufet, opróżniamy oba zbiorniki z wrzątkiem na rzecz teamowego termosu i lecimy pieronem, gdyż…

20:20 – autobus nr 5 do Czapielska. Spotkane znajome twarze z wcześniejszych NMnO, garść wspomnień i jesteśmy na starcie. Damn it! Czemu nie pojechaliśmy autobusem 6? Przez to trzeba dreptać w miejscu całe 28 minut. Drepczemy. Rozmawiamy z innymi drepczącymi. Jest fajnie :) Jakieś kopnięcie na szczęście w tyłek kumpla, wymiana baterii czołówce.

Na Wielkim Czerwonym Odliczaczu Czasu wybija 237 minuta (+150min. do czasu z rozpiski), można podejść po mapę. Wafelek w dłoń lewą, mapa & Co. w prawą. Gdzieś miałem kompas… o! Jest! Północ jest tam…nie , bo tam… kilka puknięć w szybkę kompasu… w końcu się zdecydował. 238 minuta, można śmigać na PK1:)

Pierwsze wrażenia po obejrzeniu mapy miałem jak wszyscy – nie jest przesadnie trudno, wszak to trasa Trudna ;) Jednakże grubsza lektura podpisów, w szczególności rubryki „Budowniczy trasy” momentalnie zweryfikowała mój pogląd i wzmogła czujność. Doświadczenie nabyte na Kursie Przewodnika BW organizowanym przez nasze kochane SKPT, pod kierownictwem Panny Budowniczej trasy sprawiło, że zacząłem się bać… i raźno pomknąłem przed siebie:)


PK1 pt.: „Butków Sobie Nie Zamocz – Zaimpregnuj Je Błotem”

Zdobyty w 37minucie marszobiegu. Radość przeplatająca się z lekką konsternacją, że po drodze w zasadzie tylko granice kultur się zgadzały i tylko dzięki nim dotarłem tu, gdzie dotarłem. Dzieki Ci Panie za uważne słuchanie wykładów z topografii ;) Kompas nadal świruje i trzeba go kilka razy stuknąć w szybkę zanim zdecyduje się na właściwe pokazanie kierunku. Błotny impregnat nałożony do wysokości kolan.


PK2 pt.: „A miało być tak pięknie… miało nie wiać w oczy nam…”

No i się zaczęła ostra jazda… spodziewane zwyczajowe totalne zagubienie pomiędzy PK3 a PK4 nastąpiło już teraz ;) według ustaleń wystarczyło pójść 40 parokroków od PK1 na północ, gdzie znajduje się droga na zachód. W odpowiednim momencie azymut, granica kultur i przecinka, kierunek N i gdzie? za niedługo będzie PK2… 40 parokroków na N było, droga na W była… a potem pojawili się ludzie nadciągający z naprzeciwka, pytający o aktualne położenie i twierdzący, że to oni idą właściwą drogą na PK2… półgodzinne poszukiwania zakończone decyzją powrotu na PK1. 

Startujemy ponownie – znów dramat. 

Powrót. 

Start po raz 3… spotykam dziarsko idącą ekipę Bartka. Nie poddaję się i podejmuję decyzję przedzierania się na „krechę”. Ogólnie wielki dramat z happy endem i decyzją o ataku na PK2 od północy – SUKCES!! ;)


PK3 pt.: „ Ino żwawo!”

Zrobił się drobny peleton, bo radosny okrzyk zwycięstwa po odnalezieniu PK2 zwabił większą grupę z tych „Co Się Pogubili”. Droga prosta, czasem równa – można biec. Szybka, nieskomplikowana, bezbłędna nawigacja i odnalezienie stowarzysza. Nawet słaba znajomość natury Pani Budowniczej kazała mieć się na baczności, toteż PS minąłem obojętnie kilkadziesiąt metrów dalej znajdując właściwy przepust, właściwą krzyżówkę, właściwy lampion i… ekipę Bartka;) Czas operacyjny z dramatyczną, bo ponad godzinną obsuwą. Niewiele się zastanawiając, lecę dalej.


PK4 pt.:„Z igły widły”

Jak już wspomniałem, w dotychczasowych startach w NMnO najwięcej kłopotów przysparzał mi PK4. Taka złośliwość losu lub spadek formy przypadający akurat na ten etap. 
Niezłomny duchem pokierowałem się w kierunku potężnej krzyżówki, gdzie zbiegało się aż 6 dróg. Tam trochę dodatkowej porcji śmiechu, gdy obserwowałem ekipę z trasy Historycznej, która na swojej mapie w tym miejscu miała tory kolejowe;) Krótka dyskusja na temat aktualnego położenia, ale nie dałem się przekonać i poleciałem dalej wytyczoną trasą.

Tym razem PK4 umiejscowiony został w pobliżu krzyżówki dróżek – na mapie wyglądała całkiem sensownie – w realu wschodnia odnoga była mocno schowana, przynajmniej na tyle, że przebiegłem obok nie zauważywszy jej :P Niezmordowane odliczanie kroków zdało egzamin. Szybki nawrót i odnalezienie punktu :) Kto śmigał wolniej owego rozjazdu nie przeoczył.


PK5 pt.:” Zaufaj sobie… i pamiętaj o Kierowniczce”

Pilnując kierunku i licząc po cichu pomknąłem dalej. Czekał PK5, zupełnie niedaleko, ale w terenie mniej sprzyjającym. Rozwidlenie wąwozu, na dole którego „coś” się sączy. Sączy a może wartko płynie? Mało skomplikowana nawigacja, znów wszystko się zgadza, po drodze napotkany słupek leśny, dobre odległości, posłuszny kompas… docieramy z Duchem Kostki do drogi, która w kategorii dróg leśnych spokojnie otrzymałaby status autostrady;) Odmierzywszy odpowiednią ilość kroków popadam w konsternację, bo droga zamiast skręcać rozpędza się nadal i tnie przez las. Rozum podpowiadał: „to gdzieś tutaj”, serce wręcz na odwrót. 
Przejeżdżająca ekipa ratowników z niezwykle uroczą Panią Ratowniczką (sądząc po wpisie z forum SKPT, panią Moniką) rzucił tylko hasło, że drogi niekoniecznie pokrywają się z rzeczywistością… zarządziłem powrót do słupka, żeby ponownie namierzyć się na punkt.

Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Albo inaczej – chcieć to nie zawsze móc. Niby wraca człowiek po własnych śladach, odmierza te same odległości, odnajduje tę samą przecinkę… a ląduje nie na słupku a w jakimś wiatrołomie kompletnie zawalonym leżącymi świerkami i potężnym błockiem pod nimi.

Zgubiłem się. Czułem to dobitnie. 

Zewsząd otaczały mnie świerki! Przedzierając się przez nie zgubiłem kierunek. I co teraz? Ano kierujemy oczy ku Górze, tułów przodem w najbardziej prawdopodobnym kierunku kolejnego kroku i gasimy latarenkę. A nóż widelec COŚ zobaczę lub kogoś usłyszę? Tak, to był ten moment, gdzie miałem w nosie moją wielką dumę i chciałem pójść tam, gdzie są inni ludzie!:) Metoda mało ambitna, ale skuteczna! Jest światełko, gonimy zatem poprzez te cholerne świerki. Doganiamy, orientujemy mapę, znajdujemy słupek, nawigujemy na PK5… i spotykamy Bartka & Co ;) Oni postanawiają iść lekko ku północy, ja decyduję się ku południu – może szczęście dopisze. Dopisało ;)

Znaleziony przepust i PK z innej trasy, pełna radocha! Po chwili droga i przepust, miejsce z którego godzinę wcześniej postanowiłem zawrócić. Teraz już wszystko się zgadza, kierunki itd., ową autostradę ignoruję, odnajduję wąwóz, brodzę ciekiem i odnajduję PK5 podwieszony (a jakże!) od spodu wiszącego nad nim drzewa.

Osobne podziękowania dla kolegi reagującego na hasło „żołądkowa!” wyjęciem piersiówki owego napitku ;) Dzięki za pokrzepienie!


PK6 „Uwaga – zły pies… a właściciel jeszcze gorszy”

Po traumie zdobywania PK5 w serce moje wdarło się zwątpienie – czy dam radę „wyczyścić” trasę… Duch Kostki był jednak niezłomny i mobilizował niezmordowanie;) No to lecimy. Raz dwa znaleziona przecinka na SE, ostre przyspieszenie i oto przed oczami rozpościera się POLE. Spore dość. Ogrodzone drutem kolczastym. Szkoda, że najpierw go poczułem a dopiero potem dostrzegłem :P
„Drut jak drut, dobrze że nie pod napięciem” – myślę sobie wytyczając azymut bezpośrednio na PK6. Trzymając się go i obserwując granicę lasu, niczym huragan lecimy z Duchem na PK. Po drodze krótka wymiana zdań z mijaną drużyną trzech młodych panien… i oto on – PK6. Było łatwo;) Tylko te ujadające psy i zbulwersowany pan…


PK7 pt.: „Płonie ognisko i szumią knieje”

Nie zwalniając tempa obieramy z Duchem kierunek na PK7 wiedzeni świadomością, że skoro jest dom, to ma drogę dojazdową do jakiejś szerszej drogi, a przy tej z kolei jest ognisko… automatycznie włączyliśmy „runnera” i po kilku minutach można było rozpocząć delektowanie się zapachem pieczonej w ognisku kiełbaski. Wybiła godzina 2:04. Późno…

Nie było fotek nadciągających ludzi , nie było gitar i śpiewów (choć z kilkoma ziomkami z PG próbowaliśmy coś niecoś zapodać), był za to niezmordowany pan Kochańczyk, który dorzucał tęgie drwa i ogólnie ogarniał towarzystwo ;)
Stop czas minął baaaardzo szybko. O 3:04 wypadamy z Duchem Kostki poza obręb ognia… lecimy dalej. Smutek troszkę człowieka ogarnął, że kolejne ognisko dopiero w marcu na Manewrach… a kolejny „Darżlub” dopiero za rok…


PK8 pt.: „Górka jest, a jakże!”

Chcąc nadrobić straty z pierwszej części marszu obieramy kierunek Jodłowno, by w możliwie najszybszy sposób wdrapać się w okolice PK8. Mile rozmawia się z Głosem Kostki i w ogóle jakoś tak raźno się idzie. Do czasu. W najmniej spodziewanym momencie prawe kolano zrobiło „shut down”.

Trudna decyzja o odpuszczeniu PK8 i uświadomienie sobie, że plan wyczyszczenia trasy i braku spóźnienia legł w gruzach.

Koniec zabawy? NIGDY W ?YCIU! W nosie z limitem czasowym – zdobywamy co się da! Duch Kostki wspiera a i Kierowniczki - Budowniczej zawieść nie wolno :) Naprzód drużyno!


PK9 pt.: „Zaaaa daleko, za daleko, za daleko, za dalekooo…”

Porzuciwszy PK8 udałem się najwygodniejszym skrótem via Jodłowno do szosy Kościerzyna – Gdańsk. Tak sobie idąc, humor się poprawia. Jakieś wesołe nuty na usta się cisną… fajnie jest! Co jakiś czas widać nowe duety lub tria latarenek. Robi się tłoczno;) Procesja rośnie w siłę – większość towarzystwa dziarsko leci bezpośrednio na metę. Ale nie my ;)
Znów liczone parokroki i odnaleziona drożyna ze szlabanem (a na mapie jest przecinka :P ). Niby ma być blisko… i jest blisko… Zaczyna dość mocno padać więc zarzucam na siebie mój mega lansiarski pomarańczowy sztormiak – pełen szpan, hihi ;)

Teren jakiś taki lekko dziwny jest. I z łatwego PK nici… po 20 minutach kręcenia się, ponownego namierzania PK w mniejszym lub większym gronie, w końcu wpadam na bajoro. Lampion powinien być w części NW. Jest.


PK10 pt.: „W końcu zaświeciło słoneczko”

Tytuł tej części oznacza jedynie bezproblemowe odszukanie lampionu, bo jeśli chodzi o aurę, to się chyba na mnie obraziła. Procesja leśnych ludków żwawo podążających ku mecie osiąga imponujące rozmiary! 
Wyprzedzam kolejny tuzin i odbijam w przecinkę. Deszcz, parujące okulary i zmęczenie sprawiły, że przecinka nie była zbyt wygodna. Wobec tego korekta kursu na rzecz dość sporej drożyny. Potem tylko jeden skręt na E i po 100m spisujemy PK10 ;)


PK11 pt.: „Obraza Majestatu”

Tu nie warto się rozwodzić zbyt długo. Obraziłem się. Sprawiły to: deszcz, wszechobecna para, znikająca przecinka, przeszkadzająca noga i czekolada, co się właśnie skończyła :P

Kompas do ręki, kurs na północ. Do szosy.


PK12 pt.: „”A kuku!”

Pomysł zasadzenia się na PK12 od zachodu z przyczyn oczywistych nie wypalił. Duma dawno wsadzona do kieszeni – asfaltujemy. Jest most, jest skręt na południe. Jest i drożyna odbijająca pod górę. Bez żadnych emocji docieramy z Duchem Kostki na skraj połaci świerczyny. Czyli kolejna granica kultur. 

Docieramy do północno-zachodniego rogu a tam powinien być lampion. Pomny przeszłych udziwnień szukam lampionu z każdej strony każdego drzewka w promieniu 20m. trochę się denerwuję, bo czas leci. Kij z limitem spóźnień – zaraz metę mi zamkną :P Spokojniejsze spojrzenie na mapę, weryfikacja w terenie… co za łoś ze mnie – granica kultur była 30 m poniżej miejsca, w którym akurat stoję… szybkie spojrzenie we właściwą stronę, a tam PK12 pod gałęziami schowany :)
Łyk tańszego zamiennika Tigera, który z kolei jest tańszym zamiennikiem Red Bulla… w drogę!


PK13 pt.: „Szczyt wzniesienia jest w najwyższym punkcie wzniesienia”

Skończył się lesisty etap trasy. Możliwie żwawo wypadamy z powrotem na szosę a z niej na północ ku PK13. Mija pierwsza godzina limitu spóźnień. Trudno. Już dawno postanowione – „czyścimy trasę”. Mrok nocy dość wyraźnie zelżał dzięki czemu bez problemu dojrzałem wzniesienie z PK. Trzeba przyznać, dość ciekawie wybrane miejsce – wbijanie się na rympał na tę górkę oznaczało przemykanie pomiędzy zwartą „zabudową” drzew. Bardzo zwartą. My z Duchem jakimiś masochistami nie jesteśmy, więc podążając drożyną wypatrujemy odpowiedniego miejsca. Według mapy odpowiednie miejsce już minęliśmy… ale znowu mapa swoje, życie swoje, a moje parokroki swoje. 

OK, atakujemy „od kuchni”, czyli od wschodu. Prawie po drodze na PK14. Wydeptana ścieżka, znalezione coś na kształt przecinki biegnące ku górze – idziemy. Szczyt wzniesienia osiągnięty. Drzewa obejrzane ze wszystkich stron. Poszycie i runo też przejrzane. Lampionu nie ma…

Wymiana baterii w latarence i ponowne poszukiwania… no tak, te drzewka z prawej wyrastają nieco wyżej niż te, które oglądamy… to tam jest szczyt – jest szczyt, jest i PK13.

Gratuluję sam sobie, odbijam się od niezauważonego płotu, spisuję co trzeba i w drogę.


PK14pt.: „Lwi pazur szaty rwie”

Po kilku minutach marszu od PK13 osiągamy z Duchem polną drogą biegnącą lekko pod górę, już poza lasem. Idzie się coraz bardziej mozolnie. Czy już zdążyłem wspomnieć, że owej nocy lekko popadywało?

Drogi przez pola mają to do siebie, że lubią być ubite. Ta również była, ale w specyficznie śliski, obsuwający się sposób. Słabe tempo marszu przerodziło się w słabe tempo spaceru. Kroczek za kroczkiem. Zamiast 56parokroków/100m odliczałem pełne 110/100. Nawigacja bezproblemowa. Wstaje nowy piękny dzień… wzmaga się poranna bryza. Pięknie jest:)

Po drodze na PK14 pojawił się tylko jeden dylemat – naokoło drogą i na rympał przez pole i zagajnik, czy krócej wzdłuż linii elektrycznej? Drogą wygodniej. Jest już jasno, widać wszystko co, gdzie i jak... przed samym lampionem problematyczne staje się przedarcie przez zagajniczek drzewek wyposażonych w dość spore kolce.

Pośród cichszych i głośniejszych uwag po kolejnych ukłuciach omijamy granicę lasu, znajdujemy naroże, a tym samym i PK14.


DO METY pt.: „Kuśtyk, kuśtyk – z radością w sercu”

Zabawa z lampionami dobiegła końca. Za kilka minut wybije godzina 7 rano. Minął już kwadrans ponad limit spóźnień – każda kolejna minuta to 10pkt karnych… 9 minut niweluje kolejny zdobyty PK. Ostatnie łyki zamiennika Red Bulla, ostatnia kanapka przegryziona w czasie marszu. Wychodzimy do cywilizacji. Kuśtyk, kuśtyk… byle szybciej. Do mety.

Mijam paru mieszkańców Kolbud zmierzających na poranną Mszę Św. Czysto i elegancko ubranych, wyspanych… ale to właśnie ja jestem najszczęśliwszy spośród nich! :)

7:38 – jest meta.

W wyniku nieprzewidzianych komplikacji, ale przede wszystkim swojej decyzji straciłem dużo wyższą lokatę na mecie. Po zeszłorocznym chyba 7 miejscu tegoroczne 21nie wygląda za dobrze :)

Zyskałem prywatną satysfakcję, zwycięstwo ze słabością i jakby nie było – z postawionym przez Panią Budowniczą zadaniem :) Znam swoje miejsce w szeregu startujących. Czuję jeszcze większą pokorę przed naturą i niespodziankami, jakie potrafi przygotował. Czuję niedosyt, który motywuje do rozwoju umiejętności orientacji w terenie i zachęca, popycha wręcz do pogłębiania mojego nowego hobby:)

To był udany „Darżlub”. To był dobry czas. Byle do wiosny!

Dziękuję!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz